Geoblog.pl    tomekkoniu    Podróże    Indie - Rajastan i Ladakh    Royal Enfield wśród marihuany
Zwiń mapę
2007
21
sie

Royal Enfield wśród marihuany

 
Indie
Indie, Manāli
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9401 km
 
Droga z Leh do Manali(z przystankiem w Keylong) to niesamowite przeżycie, zwłaszcza, gdy pokonujemy ją ladakhijskim PKSem, Gdy wczoraj około 23:00 dojeżdżaliśmy do Keylong byłem ledwo żywy – pokonanie przełęczy i dolin stanowi nie lada wyzwanie(Taglang La 5328 m n.p.m. – 2 na świecie najwyżej położona droga i świątynia oraz najwyżej położona publiczna toaleta :) ; Lachlung La 5068 m n.p.m.; Baralacha La 4883 m n.p.m.)- ale gdy tylko zamknąłem oczy i zobaczyłem te niesamowite góry w pełnym słońcu na tle bezchmurnego nieba zmęczenie całkowicie ustąpiło. Po drodze mijaliśmy dwie sezonowe(letnie) wioski – restauracje w namiotach i obozowiska, dumnie nazywane motelami(jest nawet sklep monopolowy).

O 3:30 wyruszyliśmy z Keylong do Manali. Zasnąłem. Gdy się obudziłem otaczał mnie już inny świat – skończyły się surowe, skaliste wzgórza i suche doliny. Dookoła nas wznosiły się zbocza porośnięte soczystą zielenią, gęstymi lasami, poprzecinane licznymi strumieniami i wodospadami, częściowo przykryte mgłą. Nad przepaściami na 4000 metrów nad poziomem morza towarzyszyła nam gęsta jak śmietana mgła. W dole było pełno wraków, mijaliśmy wypadek cysterny, a droga w kilku miejscach osunęła się (po raz pierwszy w życiu widziałem land slide – to musiało się stać ostatniej nocy – ok. 100 metrów kwadratowych zbocza górskiego obok i tuż nad drogą osunęło się w przepaść – dobrze, że tutejsze autobusy to pojazdy terenowe, więc udało nam się przejechać bez większych problemów).

Dziś od rana spaceruję po okolicy. Manali to niesamowita wioska. Pełno tu sklepów muzycznych z psychodeliczną muzyką, w przyrożnych rowach rośnie marihuana. W jednym ze sklepów znalazłem nawet piwo Okocim Palone! Co chwila przenika mnie donośny odgłos silników motorów. Bardzo popularna marka to brytyjski Royal Enfield - pomruk jego silnika brzmi wspaniale, a góry niosą jego echo.
Odwiedzam dwie prawie pięćsetletnie świątynie. Dhungri – położoną w środku starego lasu, przypominającą nasze góralskie chaty, udekorowaną rogami i porożami oraz położoną około 500 metrów dalej świątynię przypominającą raczej nasze przydrożne kapliczki. Poszedłem też w góry, by zobaczyć całe miasto i okoliczne szczyty z dobrej perspektywy. Po drodze jadłem jabłka z przydrożnego sadu – podobno kradzione lepiej smakuje – trudno mi się z tym nie zgodzić w przypadku tych owoców. Miałem też bliskie spotkanie z miejscowym wężem. Gdybym postawił nogę kilka centymetrów dalej lub kilka ułamków sekundy szybciej, to nadepnąłbym na tą ponad 2 metrową bestię. Gdy ten wąż o pięknym, czekoladowo-brązowym ubarwieniu pełznął przez drogę, a trwało to zaledwie kilka sekund, zajął całą jej długość. Wydawało mi się jakby minęło przynajmniej 10 minut i oblałem się zimnym potem.
Gdy opadły emocje odwiedziłem park przyrodniczy – nic ciekawego oprócz agresywnych małp i niesamowitych, 50 metrowych sosen świerków i modrzewi.

Nikt nie przekona mnie, że nie można poznawać świata i jego kultur przez poznawanie kuchni i różnorodnych smaków. Jedzenie mają wyśmienite i oryginalne. Co ciekawe od momentu przyjazdu w góry nie potrafię się opanować i ciągle czuję głód – nie czułem go w ogóle w upalnym Rajastanie.. Czy to z powodu wcześniejszej głodówki, czy zimniejszego klimatu – nieważne, bo jedzenie jest dobre i z wielką przyjemnością jem często i bardzo dużo.
Dzisiaj pogoda mnie nie rozpieszcza, ale mimo deszczu wybrałem się na długi spacer(6 kilometrów) do Vashisht – małej wioski położonej powyżej Manali po drugiej stronie rzeki Beas. Wioska ta słynie z gorących źródeł i publicznych łaźni. Szedłem tam z zamiarem wykąpania się, ale chyba jeszcze za krótko jesteśm w Indiach, bo poziom higieny tego miejsca zweryfikował moje plany. Odwagi wystarczyło mi tylko na wsadzenie dłoni pod kran – woda była naprawdę gorąca. Potem niespotykany zbieg okoliczności – w knajpie powyżej łaźni spotykam Stewarta i Rebecę! Było wesoło. Stew wytłumaczył mi zasady krykieta – wreszcie będę mógł oglądać indyjskie kanały sportowe, bo wcześniej przez częste transmisje meczów krykieta były one dla mnie nudne. Wczoraj w jednej z restauracji spotkałem turystę, z którym poznałem się jeszcze w Delhi. Niesamowite, że nawet w tak wielkim kraju świat jest mały. Za radą Ozzies wybieram się dalej w górę do przepięknego wodospadu. Po drodze złapał mnie deszcz. Przeczekałem go pod sosnami jedząc dzikie jabłka i oglądając zabawy ogromnych jaszczurek na kamieniach.

Brzydko, pada deszcz, wieje północny wiatr – czas przemieścić się dalej, czas wyruszyć w świat, w dalszą część wędrówki, czas zostawić za sobą kolejne miejsce, do którego zdążyłem się przyzwyczaić. Tak jak od miesiąca za każdym razem, gdy opuszczam jakieś miasto czuję nostalgię i bardziej tęsknie za domem.

Wieje północny wiatr, przejaśnia się, o 18:00 wyjeżdżam do Dharmasali.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (17)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
tomekkoniu
Tomasz Konieczny
zwiedził 3% świata (6 państw)
Zasoby: 51 wpisów51 3 komentarze3 405 zdjęć405 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
24.07.2007 - 09.09.2007
 
 
24.06.2006 - 24.09.2006
 
 
28.09.2008 - 06.10.2008