Geoblog.pl    tomekkoniu    Podróże    Indie - Rajastan i Ladakh    Szaleńcza jazda
Zwiń mapę
2007
25
sie

Szaleńcza jazda

 
Indie
Indie, Dharamsala
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9481 km
 
Rozpogodziło się. Zza chmur pokazały się zielone szczyty, a sprzed mojego hotelu rozciąga się niesamowity widok na dolinę, która nie ma końca. Aż po horyzont topi się w niesamowicie soczystej zieleni.

Poranek numer 34. Pierwszy mokry. Jezioro Dal ponad McLeod Ganj, a właściwie staw, rozczarowuje. Jest małe i zamulone. Człowiek oczekuje czegoś bardziej spektakularnego po godzinnej wędrówce stromą drogą pod górę w rzęsistym deszczu. Irytuje mnie tutaj nie tyle wszechobecna wilgoć i ilość wody spadającej mi na głowę, ale całkowity brak widoków. Chmury, które wędrują znad Oceanu Indyjskiego w głąb kontynentu zatrzymują się na okolicznych wzgórzach i bardzo powoli wspinają się do góry, tracąc przy tym ogromne ilości wody i przykrywając szczelnie całą okolicę kołderką białego puchu. Mam nadzieje, że popołudniowe wyjście do centrum kultury tybetańskiej i udział w pokazie młodych tybetańskich artystów zrekompensuje mi chwilowy niedosyt. Odwiedziłem też kościół katolicki z XIX wieku im św. Jana. Uczestniczenie we mszy w języku angielskim jest ciekawe – jak zwykle zresztą. To było bardzo nastrojowe miejsce – gotyckie, surowe wnętrze – szare, kamienne ściany, niesamowity witraż za ołtarzem i półmrok.

Jam session. Popołudnie upływa pod znakiem muzyki i tańca, ale i tak nadal ekscytuje mnie to, co stało się, gdy poszedłem do kompleksu budynków tybetańskich – Tsuglagkhang. Towarzyszyła mi gęsta mgła gdy schodziłem w dół McLeod Ganj. Było dość pusto na ulicach, co mnie zdziwiło – w końcu jest niedziela i na ulicach powinno być pełno turystów. Moja ciekawość została szybko zaspokojona. Dziś do miasta wracał Jego Świątobliwość XIV Dalajlama Duchowy Przywódca Tybetu. Prawie 3 godziny stałem w rozentuzjazmowanym tłumie. Tybetańczycy przejęci modlitwą, turyści przejęci bliskim i niecodziennym spotkaniem, zaaferowani robieniem zdjęć Tybetańczykom. Jedni pchają się na drugich. Ludzie modlą się, śmieją, wypatrują. Wreszcie jest. 3 godziny czekania, by zobaczyć Dalajlamę przez szybę szybko przejeżdżającego samochodu stojąc w rozhisteryzowanym tłumie. Gdy emocje opadły odwiedziłem poszczególne części kompleksu – świątynię Tsuglagkhang, Kalachakra, muzeum poświęcone sytuacji Tybetu i chińskiej inwazji oraz restaurację Mangyal Cafe(dochody przeznaczane są na pomoc uchodźcom z Tybetu). Miejsce to swoją urodą nie powala turystów na kolana, ale to nie jest jego zadaniem. To schronienie dla uchodźców i uciekinierów, ośrodek pomocy bezdomnym i bezrobotnym Tybetańczykom, siedziba rządu tybetańskiego na uchodźstwie, dom dla mnichów i wreszcie rezydencja Dalajlamy. Zachwycił mnie tylko rząd młynków w ścianie świątyni Tsuglagkhang – otaczają cały budynek. Kręcąc się „powtarzają” mantrę o pokój na świecie.

Dzisiaj wspierałem Tybet. Wziąłem udział w pokazie muzyki i tańca ludowego Tybetu. Pokaz odbył się w szkole. Był bardzo amatorski(pewnie dlatego, że przygotowywali go uchodźcy z Tybetu, a nie profesjonalni aktorzy), ale cel był szczytny – finansowa pomoc Tybetańczykom mieszkającym w Indiach. To okrutne co rząd chiński robi w tym regionie. Przerażające jest to, iż dzisiejszym światem pieniądze rządzą tak bardzo, że Chiny dostały prawa do organizacji olimpiady. Mimo nagminnego łamania praw człowieka w Tybecie. Coubertin przewraca się w grobie.
Siedzę w Carpe Diem Restaurant. Jam session. Przyjemnie jest usłyszeć znajome dźwięki na żywo będąc tak daleko od domu. Lokalny artysta jest dobry, choć bałem się o jakość tego show po udziale w poprzednim przedstawieniu w szkole. W małej, zatłoczonej i dusznej knajpie, nawiedzony Francuz śpiewa „Imagine”, a cały świat słucha. Maroko, Polska, Anglia, Francja, Szkocja, Izrael, USA. Nasza planeta, tak duża, a tak mała. Podróże zbliżają obcych sobie, przypadkowych ludzi. Siedzimy tu i czujemy się trochę jak jedna, wielka rodzina. Jest coś, co mamy ze sobą wspólnego – wszyscy - i to jednoczy nas w tym klaustrofobicznym lokalu. To dystans jaki dzieli nas od rodzinnych stron. Może to tęsknota za bliskimi, a może to piwo sprawia , że patrzymy na siebie z wielką życzliwością i serdecznością.

Pozwalam sobie na odrobinę luksusu i o 18:30 wyjeżdżam z Dharamsali autobusem deluxe. To tylko Rs100 więcej od osoby, ale mam nadzieje, że będzie wygodniej niż na trasie Manali – Dharamsala i prześpię chociaż część nocy.

Jak na złość dzisiaj jest ładna pogoda. Prawie bezchmurne niebo, widać dokładnie okoliczne szczyty. Gdy to miejsce nie jest nękane przez monsun, to musi być tu pięknie. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że niesamowitym widokiem jest także wynurzające się niespodziewanie zielone wzgórze – wyspa na morzu białych chmur. Wygląda to tak, jakby ten fragment Dharamsali zawieszony był w powietrzu.
Powoli kończy się drugi etap mojej wyprawy po Indiach. Powoli kończy się cała wyprawa do tego niesamowitego kraju.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
tomekkoniu
Tomasz Konieczny
zwiedził 3% świata (6 państw)
Zasoby: 51 wpisów51 3 komentarze3 405 zdjęć405 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
24.07.2007 - 09.09.2007
 
 
24.06.2006 - 24.09.2006
 
 
28.09.2008 - 06.10.2008